Oto moja dawka wspomnień z Mrągowa 2008 - uwaga relacja będzie
bardzo subiektywna i oczywiście nie każdy musi się z nią zgadzać. Jeśli
ktoś z osób wchodzących na bloga był w Mrągowie i chce, by jego relacja
ukazała się na blogu, śmiało piszcie, a na pewno się ukaże:
PIĄTEK - 25 lipca 2008 r:
W
tym roku dotarłam do Mrągowa dopiero pierwszego dnia Pikniku, trochę
późno z jednej strony, ale podobno lepiej późno niż wcale. Tegoroczną
podróż do Mrągowa rozpoczęłam do przymusowego, trzygodzinnego postoju w
Warszawie, gdy okazało się, że w autobusie, którym planowałam pojechać
nie ma już wolnych miejsc. Trochę byłam wściekła, no ale cóż mówi się w
końcu "głową muru nie przebijesz" i to powiedzenie akurat w tym wypadku
miało bardzo dużo prawdy. No ale wszystko kiedyś mija i ok 19 wysiadłam
wreszcie na dworcu w Mrągowie, gdzie zostałam przywitana przez
Wróbelka. Szybko złapałyśmy taksówkę (w Mrągowie taksówki są tak tanie,
że nawet ciągłe poruszanie się nimi - czasem poprostu nie ma wyjścia -
nie nadszarpuje budżetu tak bardzo, jak w innych miastach) i
pojechałyśmy do kasy koło amfiteatru, gdyż ja bałam się, że nie uda mi
się kupić już biletów na koncerty w amfiteatrze. Postanowiłyśmy, że
pierwszego dnia nie pójdziemy do amfiteatru, gdyż program wydał nam się
średnio interesujący (ja teraz z perspektywy czasu z pewnych względów
trochę żałuję, no ale cóż zrobić, było minęło). Wracając promenadą
prowadzącą do amfiteatru (wybierałyśmy się na chwilę na kwaterę, żebym
mogła zostawić rzeczy) spotkałyśmy już pierwszych, dawno niewidzianych
przyjaciół i szczerze mówiąc chyba to ucieszyło mnie najbardziej. My z
Wróbelkiem bawiłyśmy się najpierw w miasteczku westernowym Mrongoville
na koncercie bluegrassowego zespołu Drink Bar. Słyszałam ich może 2 raz
w życiu, ale muszę przyznać, że bardzo mi się podobało. Samo miasteczko
niestety niebardzo mi się podobało, brakuje mi dopracowania tego
miejsca, no ale to dopiero był pierwszy sezon i zobaczymy, co będzie
dalej. Później pobiegłyśmy do amfiteatru w mieście na koncert zespołu
Jurek Paterski Country Club. Nie byli nawet źli, słyszałam ich pierwszy
raz w życiu i muszę przyznać, że mi się nawet podobało. Jednak piątek
poświęciłam głównie na lekki odpoczynek po podróży i na rozkoszowanie
się tym, że znów jestem na Pikniku, po rocznej przerwie. Nie wiem, co
takiego jest w tym miejscu, że człowiek jakby nie był zmęczony po
podróży, tam natychmiast o wszystkim zapomina. Tak pierwszy dzień
Pikniku dobiegł końca.
SOBOTA - 26 lipca 2008 r:
Sobotę
rozpoczęłyśmy w miarę wcześnie, zważywszy na fakt, że przecież to był
weekend i nie było potrzeby zrywać się o świcie, ale w sumie tradycją
jest, że w Mrągowie podczas Pikniku rzadko kto sypia do późnej pory, bo
zwyczajnie szkoda na to czasu. Jako, że miałyśmy z Wróbelkiem różne
wizje na spędzenie pierwszej części dnia, postanowiłyśmy się rozłączyć
i ja poszłam zobaczyć, co dzieje się na promenadzie prowadzącej do
amfiteatru. a Wróbelek poleciał do miasta. Z perspektywy czasu sądzę,
że dobrze zrobiłam idąc najpierw na promenadę.spotkałam tam mnóstwo
przyjaciół, co bardzo mnie ucieszyło. Tradycyjnie dłuższy postój
zaliczyłam przy stoisku Polskiego Trakera, żeby pooglądać nowości i nie
tylko nowości wydawnicze i ewentualnie coś kupić. No i jak zwykle nie
obyło się bez zakupów płytowych: z Mrągowa wyjechałam z 2 płytami
Lonstara i 2 Tomka Szweda. Miałam ochotę na więcej, ale niestety trzeba
było przyoszczędzić trochę kasy.I tak niebardzo mi się to udało, bo
wróciłam jeszcze z kubkiem i koszulką :)). Przy stoisku Polskiego
Trakera spotkałam Alę Boncol i Michała Lonstara - moich przyjaciół i
przewodników po muzyce country, którym jestem bardzo wdzięczna za
prowadzenie mnie właściwymi ścieżkami. Oczywiście nie mogłam sobie
darować podrzucenia Lonstarowi płyty do podpisu i zrobienia sobie
zdjęcia z dwójką ukochanych wykonawców. Postałam z nimi chwilę, za ten
czas pojawiły się Spooky i wraz z nią poszłyśmy dalej promenadą. Pod
koniec drogi do amfiteatru spotkałam tych, których najbardziej chciałam
zobaczyć, gdyż bardzo dawno się z nimi nie widziałam, czyli mój
ukochany zespół taneczny Strefę Country, właściwie na początku
spotkałam trzy z sześciu osób, ale dobre i to. Oczywiście później
spacerowałam już tylko z nimi. Gdy postanowili pojechać na kwaterę, ja
pojechałam do miasta. Mieliśmy się jeszcze spotkać później, ale
niestety się nie udało. Na promenadzie spotkałam się też z Wróbelkiem i
Moniką i wspólnie poszłyśmy do miasta. W trakcie tej drogi udało się
nam spotkać kolejnych dawno niewidzianych znajomych, w tym następną
osobę ze Strefy Country - Basię. Po drodze do miasta postanowiłyśmy
wstąpić coś zjeść do stałego miejsca, ale że była za duża kolejka nam z
Moniką nie chciało się czekać i został tylko Wróbelek, a my poszłyśmy
dalej. Po dotarciu do miasta poszłyśmy pod amfiteatr w mieście, gdyż w
imprezach na mieście miał uczestniczyć kolejny mój zaprzyjaźniony
zespół taneczny, czyli Dancing Riders. Niestety zdążyłam tylko na
koniec pierwszego wejścia, ale postanowiłam, że na kolejnych już będę i
mi się to udało. W ogóle później złapałam Gosię z Dancing Riders, którą
znałam jeszcze z czasów Sceny Country i udało mi się wejść za barierki
i robić za oficjalnego fotografa Dancing Riders, a przy okazji poznałam
te osoby z zespołu, których nie miałam okazji poznać wcześniej.
Sobotnie miasto to także chwilka w Domu Kultury na próbie do
niedzielnego westernowego musicalu, który miał być pokazany w
amfiteatrze. Muszę przyznać, że ta próba zaostrzyła tylko moją
ciekawość, co do niedzieli w amfiteatrze. Zanim się obejrzałam to
minęło tyle czasu, że pozostało wziąć taksówkę i jechać na kwaterę
zostawić zakupy, a później do amfiteatru, jako że o 18.50 byłam
umówiona pod amfiteatrem ze Strefą Country. To było chyba najszybsze
przemieszczenie się z miejsca na miejsce podczas całego tegorocznego
Pikniku. Przed wejściem do amfiteatru znalazłam się nieco wcześniej,
niż byłam umówiona, pozostawało więc czekać. Dodatkowo się
niecierpliwiłam, gdyż Radek stwierdził, że Strefa ma dla mnie pewną
niespodziankę. Niestety Strefa złapana przez korki na mieście pojawiła
się na tyle późno, że zdążyliśmy się jedynie przywitać (wreszcie udało
mi się zobaczyć Magdę i Andrzeja Pajewskich), dostałam też wtedy tę
długo oczekiwaną niespodziankę (okazało się, że jest to okolicznościowy
kubek, wykonany na 15 lecie zespołu - takiego szoku i niesamowitego
wzruszenia nie przeżyłam już dawno). Później uświadomiłam sobie
wprawdzie, że do amfiteatru nie wolno wnosić kubków, no ale koniec
końców udało mi się wejść. Byłam troszkę zła, bo na koncercie, na
którym najbardziej mi zależało miałam boczny sektor, daleki rząd i
kiepskie miejsce, no ale w końcu dobre i to. Nie wiedziałam, że los
okaże się być łaskawy, jak chodzi o tę sprawę. Najpierw usiadłam na
swoim miejscu i do reszty straciłam humor, gdyż okazało się, że
widoczność jest bardzo kiepska, a o dobrych zdjęciach nie ma w ogóle
mowy. Później zobaczyłam, że moi znajomi siedzą w trzecim rzędzie, więc
zeszłam do nich i właściwie tam przesiedziałam cały koncert. Zrobiłam
też trochę zdjęć, postaram się w niedługim czasie umieścić je w albumie
na blogu.
A teraz conieco o każdym z występów sobotniego
koncertu, szczególnie o tych, które najbardziej zwróciły moją uwagę
(ostrzegam, będzie to mocno subiektywne):
PARTY TOUR:
Niezły
zespół, jak na początek koncertu i rozruszanie publiki na jakimś tam
poziomie, ale pierwsza ani druga liga polskiego country to to jeszcze
nie jest. Myślę, że przed nimi jeszcze niemało pracy, jeśli realnie
myślą o zapisaniu się w pamięci countrowej publiczności, ale oczywiście
nie twierdzę, że nigdy im się to nie uda. Jak dla mnie im więcej
zespołów będzie grało ten najprawdziwszy z gatunków muzyki, tym lepiej.
GRUPA FURMANA:
Większości
ludzi zafascynowanych muzyką country zespół ten nie jest obcy. Grupa
Furmana już zdążyła mocno namieszać na polskim rynku country. Podczas
tegorocznego Pikniku można było zakupić najnowszy krążek zespołu, a
grupa idąc za przykładem Czarka Makiewicza otwarła swoje stoisko na
promenadzie prowadzącej do amfiteatru, przy którym w ciągu wszystkich
trzech dni kłębiła się niezliczona ilość fanów i sympatyków grupy.
Wracając do koncertu, to w sobotę w amfiteatrze zespół w świetnej
formie i dobrym stylu zaprezentował głównie materiał z najnowszej
płyty, który okazał się całkiem niezły i gdyby nie to, że nie miałam
kasy na większą ilość płyt, to chyba zakupiłabym ten krążek. Moją
muzyczną uwagę chyba najbardziej zwróciła skrzypaczka Grupy Furmana -
Dominika Jurczuk.
STREFA COUNTRY:
Choć
bardzo się staram, żeby tak nie było, ta część będzie bardzo
subiektywna, gdyż do Strefy mam ogromny sentyment już od wielu lat, a
od trzech łączy nas piękna, prawdziwa i trwała przyjaźń. W pierwszym z
wejść zespół zaprezentował clogging - step mormoński z elementami
irlandzkiego. I choć organizatorzy i oświetleniowiec bardzo się
starali, żeby zepsuć Strefie ten występ (mieli tańczyć z przodu, ale
tańczyli z tyłu sceny i na dodatek byli paskudnie niedoświetleni, tak
że prawie nie było nic widać), zespół wybrnął z prawdziwym
profesjonalizem i zatańczyli naprawdę super, jak na warunki, w jakich
przyszło im się zaprezentować. W kolejnym wejściu było już lepiej
Strefa tańczyła już z przodu sceny i zaprezentowali mixa, którego
bywalcy Mrągowa mogli pamiętać z 2006 r. Mnie wspomnienia o mało nie
zrzuciły z ławki, ale to dlatego, że przed Piknikiem Country w 2006 r
miałam okazję uczestniczyć w próbach do tego mixa i wraz z oglądaniem
kolejnych elementów wszystko to wracało do mnie. Oczywiście zrobiłam
mnóstwo zdjęć. Poza tym Strefa tańczyła jeszcze do niektórych piosenek
wykonanych przez gwiazdę Pikniku Rebeccę Lindsey i wykonali to naprawdę
super.
RODEO:
Kolejny
warszawski zespół taneczny, który miał okazję zaprezentować się w tym
roku w amfiteatrze. Ciekawa byłam ich występu ze względu na pewne
zmiany kadrowe. Mimo że wciąż do końca nie potrafię wybaczyć im tego,
jak kiedyś zachowali się prywatnie w stosunku do mnie, muszę przyznać,
że bardzo mi się podobało. Rodeo w tym roku pokazało całkiem nowy i
bardzo urozmaicony program i całkiem nowe, świetnie dobrane
kolorystycznie stroje. Jeśli nadal będą przeć do przodu w takim tempie
i z taką mocą, przed nimi wspaniała taneczna przyszłość.
REBECCA LINDSEY:
Dziewczyna
opisywana jako gwiazda tegorocznego Pikniku - jak dla mnie jej występ
to było dno. Albo ja mam całkiem drewniane ucho (a chyba nie, bo wiele
osób deklarowało podobne odczucia), albo ona zaprezentowała całkowity
brak talentu wokalnego. Na jej występie ożywiałam się właściwie tylko
wtedy, gdy na scenę wychodziła Strefa Country.
COLORADO, GEORGE HAMILTON IV I GEORGE HAMILTON V:
Najkrócej rzecz ujmując tradycyjnie super.
NIEDZIELA - 27 lipca 2008 r:
Niedziela
rozpoczęła się od przepięknej, wzruszającej mszy countrowej, co od
kilku lat jest już tradycją. Tym razem msza odbyła się z udziałem
Lonstara, Cezarego Makiewicza, Georga Hamiltona IV oraz Mandy'eg
Strobela. Po mszy spotkałam się wreszcie na dłużej ze Strefą i cały ten
dzień właściwie spędziłam z nimi, a w poniedziałek niestety trzeba było
wrócić do szarej rzeczywistości.